CoĹ dla duszy
30. urodziny Perfectu - ja tam teĹź byĹam, chociaĹź z jubilatami nie piĹam
Autor: Ewa Inn, data dodania: 17-03-2010Bilety kupiĹam na dĹugo przed terminem koncertu. CzekaĹam na niego jak maĹe dziecko na BoĹźe Narodzenie. I w koĹcu nadszedĹ ten dzieĹ!
Organizatorzy zadbali o „atrakcje”
Przed Spodkiem zjawiĹam siÄ póĹ godziny przez rozpoczÄciem imprezy. AleĹź byĹo moje zdziwienie, gdy zobaczyĹam ogromne kolejki do wejĹÄ! Ludziska grzecznie ustawiali siÄ w powykrÄcanych ogonkach na placu przed Spodkiem, wiÄc i ja stanÄĹam na koĹcu jednego z nich. RozejrzaĹam siÄ wokóĹ – Ĺrednia wieku kolejkowiczów: 40. No tak, toĹź to wĹaĹnie to pokolenie, które wychowaĹo siÄ na kolejkach – kolejki po telewizory, które lubiĹy pĹonÄ Ä w mieszkaniach, po kubaĹskie pomaraĹcze Ĺrednio smaczne, po karpie na ĹwiÄ teczne stoĹy, po kawÄ ziarnistÄ , po masĹo solone, po wyroby czekoladopodobne, po szary papier toaletowy, po… wszystko. Teraz staliĹmy w kolejce po strawÄ duchowÄ . Pod nogami ohydny mokry Ĺnieg, z nieba ohydny mokry Ĺnieg, a my zmarzniÄci, przestÄpujÄ c z nóĹźki na nóĹźkÄ, przesuwaliĹmy siÄ do przodu w ĹźóĹwim tempie. MinÄĹo póĹ godziny (pozdrowienia dla organizatorów), gdy w koĹcu mój bilet przytargaĹ przystojny ochroniarz. SpojrzaĹam na kolejkÄ za mnÄ – byĹa równie dĹuga co póĹ godziny wczeĹniej, a lada moment miaĹ zaczÄ Ä siÄ koncert.
Potem jeszcze tylko szybkie przeszukanie mojego plecaczka przez kobietÄ w kamizelce „Ochrona”. WyjÄ tkowo niesympatyczna pani pod wprawionymi w rewidowaniu palcami szybko wyczuĹa ksztaĹt butelki:
- ProszÄ to wyciÄ gnÄ Ä i wyrzuciÄ – warknÄĹa.
- Ale to tylko woda mineralna – odpowiedziaĹam grzecznie, zgodnie z prawdÄ .
- Czy ja mam pani powtórzyÄ to raz jeszcze? - syknÄĹa aĹź mnie zmroziĹo.
Gdyby jej spojrzenie mogĹo zabiÄ, to dziĹ dwa metry nad moim ciaĹem byĹby juĹź usypany zgrabny kopczyk z cmentarnej ziemi. O nie, nie chciaĹam, Ĺźeby mi powtórzyĹa! MiaĹam jakieĹ niejasne przeczucie, Ĺźe za chwilÄ moja twarz zostanie przyklejona do zabĹoconej posadzki z lastriko a moje nadgarstki zostanÄ przyozdobione kajdankami. Grzecznie wyciÄ gnÄĹam tÄ aferogenna butelkÄ i postawiĹam przy koszu, który byĹ juĹź otoczony dziesiÄ tkami podobnych napoi.
Tak wiÄc zadbano o to, by fani Perfectu pozostali na 2,5 godziny o „suchym pysku” (pozdrowienia dla organizatorów po raz drugi), bo o ile skutecznie pozbawiono ich przy wejĹciu, zapewne z waĹźnych przyczyn, wszystkiego czym moĹźna zwilĹźyÄ gardĹa, o tyle nie przyĹoĹźono siÄ zbytnio do zapewnienia im moĹźliwoĹci swobodnego zakupu napoi na terenie Spodka. Chyba Ĺźe ktoĹ miaĹ ochotÄ ponownie ustawiÄ siÄ w kolejce i odstaÄ w niej póĹ godziny, zanim kupi upragnionÄ ColÄ.
PoszukaĹam mojego miejsca, zasiadĹam wygodnie w sektorze oznaczonym jakÄ Ĺ tam literÄ i jakimĹ tam kolorem. Wszystkie miejsca siedzÄ ce byĹy juĹź zajÄte, a na pĹycie przy scenie gromadziĹ siÄ spory tĹum. SpojrzaĹam na otaczajÄ cych mnie ludzi, znów zastanawiajÄ c siÄ nad ĹredniÄ wieku. Zdecydowanie nie naleĹźaĹam do najstarszej czÄĹci widowni.
RozejrzaĹam siÄ równieĹź po Spodku. Ostatnio byĹam tu przed osĹawionym remontem, który miaĹ ponoÄ diametralnie zmieniÄ jego wyglÄ d. Jednak nie zauwaĹźyĹam Ĺźadnych zmian a juĹź na pewno niczego, co powaliĹoby mnie na kolana.
I zaczÄĹo siÄ!
ChwilÄ po 19. wyszli Ci Na Których CzekaliĹmy. TĹum byĹ zachwycony. OdĹpiewaliĹmy radoĹnie „Sto lat”. W koĹcu to urodziny i to nie byle jakie i nie byle czyje! Potem zaĹpiewaĹ i zagraĹ Perfect. CzÄĹÄ akustyczna. Gitary i cudowny, drapieĹźny gĹos Grzesia Markowskiego, niezmordowanie targajÄ cego za sobÄ fantazyjnie pokrÄcony mikrofonowy stojak.
A ja? SiedziaĹam grzecznie na swoim krzeseĹku. W sektorze oznaczonym jakÄ Ĺ tam literÄ i jakimĹ tam kolorem Ĺźycie tÄtniĹo niczym… na oddziale geriatrycznym. Tylko moja noga samowolnie podskakiwaĹa, a palce wystukiwaĹy rytm na kolanie.
GrzeĹ doszedĹ do refrenu „Ale w koĹo jest wesoĹo, czĹowiek w pracy, maĹpa w zoo…” i nie wytrzymaĹam! PorzuciĹam moje bezpieczne i nudne miejsce w wyĹźej rzeczonym sektorze i zeszĹam na pĹytÄ, gdzie Ĺrednia wieku byĹa znacznie niĹźsza, a ludzie mieli w sobie o wiele wiÄcej Ĺźycia. DoszĹam do tĹumu, zastanawiajÄ c siÄ, jak mam wbiÄ siÄ w tÄ zwarta masÄ ludzkich ciaĹ. Obok mnie pojawiĹ siÄ mĹodzian o gĹowÄ wyĹźszy i dwa ramiona szerszy ode mnie i zaczÄ Ĺ przeÄ do przodu przez tĹum, nieĹwiadomie torujÄ c mi drogÄ. Nie zastanawiajÄ c siÄ dĹugo, podpiÄĹam siÄ pod niego, jak poseĹ Kurski pod policyjny konwój i chwilÄ póĹşniej byĹam w caĹkiem przyzwoitej odlegĹoĹci od sceny. MiaĹam wokalistÄ zespoĹu na wyciÄ gniÄcie rÄki. No, moĹźe kilku rÄ k. O ileĹź wiÄksze sÄ wtedy doznania. ĹťaĹowaĹam, Ĺźe tak dĹugo siedziaĹam tam daleko, u góry, oglÄ dajÄ c zespóĹ na telebimie zawieszonym nad scenÄ .
ĹpiewajÄ cy tĹum falowaĹ, a nad nim, niczym grzyby po deszczu, wyrastaĹy aparaty i telefony komórkowe, rejestrujÄ ce pamiÄ tkowe filmiki. Bezwolnie falowaĹam i ja, i byĹo to caĹkiem przyjemne pod warunkiem, Ĺźe ci z prawej i ci z lewej obierali ten sam kierunek „gibania”.
Na scenie staĹo spore wiadro a w nim 30 okazaĹych róĹź, które Grzegorz Markowski postanowiĹ rozdaÄ ludziom stĹoczonym przy scenie. WiÄc rzucaĹ kwieciem w rozradowany tĹum. Nie widziaĹam co siÄ tam dziaĹo, bo róĹźe poleciaĹy w druga stronÄ. Ale pewnie bez walki o zdobycz siÄ nie obyĹo – takie trofeum moĹźna zasuszyÄ i pokazywaÄ kiedyĹ wnukom jako podarunek od samego Grzegorza Markowskiego, albo opyliÄ za niezĹÄ kwotÄ na Allegro. W rÄkach solisty szybko zostaĹo jedynie puste wiadro. Wtedy otyĹy, zlany potem czĹowiek stojÄ cy nieopodal mnie, wykrzyczaĹ caĹkiem powaĹźnie, jakby od tego zaleĹźaĹo jego Ĺźycie:
- Grzegorz, wiadro! RzuÄ tu wiadrem! Grzeeegoooorz!
O nie, tylko nie wiadrem! CaĹe szczÄĹcie, Ĺźe do tego nie doszĹo i nie musiaĹam chroniÄ gĹowy przez ewentualnym zderzeniem z tym, jakĹźe poĹźÄ danym naczyniem.
Po czÄĹci akustyczne i rockowej (w tym genialnej solówce perkusisty), rozsunÄĹa siÄ kotara i ujrzeliĹmy 40-osobowÄ orkiestrÄ symfonicznÄ . Od sceny oddzielaĹo jÄ przezroczyste ogrodzenie a’la parawan, a mnie nasunÄĹo siÄ skojarzenie ze zwierzÄtami w zoo. Nie wiem czemu te barierki miaĹy sĹuĹźyÄ – czyĹźby organizatorzy bali siÄ deszczu pomidorów i jajek spadajÄ cego z widowni, która lubujÄ c siÄ w muzyce rockowej nie zaakceptuje wykonania symfonicznego? ZaakceptowaĹa!
Orkiestra symfoniczna byĹa Ĺwietnym pomysĹem, „Autobiografia” i inne utwory w wykonaniu smyczków, co wraĹźliwszych mogĹy ĹciÄ Ä z nóg i wycisnÄ Ä zĹy wzruszenia. Szkoda tylko, Ĺźe muzycy we frakach mieli zbyt maĹÄ siĹÄ przebicia, zagĹuszani przez nagĹoĹnienie Perfektu godne Spodka.
Atrakcji i wspaniaĹych momentów byĹo mnóstwo i nie sposób ich tutaj wymieniÄ. A na koniec zwyczajowo nastÄ piĹa czÄĹÄ „bisowa”. Ludziska Ĺpiewali znów „Sto lat”, Grzegorz Markowski kolejny raz dziÄkowaĹ, a to znów wznosiĹ toast, popijajÄ c rzekomo coĹ mocniejszego. Szkoda, Ĺźe i my nie mogliĹmy wznieĹÄ kieliszków, jak na tradycyjne polskie urodziny przystaĹo, ale o czym tu marzyÄ, skoro pani z ochrony przy wejĹciu nawet mineralnÄ wodÄ wydzieraĹa ludziom zza pazuch? Jednak przecieĹź nie o promile we krwi w tej zabawie chodziĹo. ChodziĹo o spotkanie muzyków z fanami, o uczczenie ich 30-letniej pracy artystycznej, o podziwianie wiecznie mĹodego Grzegorza Markowskiego, za jego pasjÄ, charyzmÄ, autentycznoĹÄ i wiernoĹÄ swojej Muzie.
CóĹź mogÄ ĹźyczyÄ zespoĹowi, fanom i sobie? AbyĹmy spotkali siÄ w Spodku z okazji 40. urodzin Perfectu, w tym samym skĹadzie, po to, by zaĹpiewaÄ wielopokoleniowym chórem nieĹmiertelne „MiaĹem dziesiÄÄ lat...”.