Dzisiaj jest piątek, 29.03.24, imieniny: Bertolda, Eustachego

Coś dla duszy

Przyjąć z godnością koniec świata

Autor: Ewa Inn, data dodania: 19-12-2012 Przyjąć z godnością koniec świata

Chciałabym, aby starach przed nieznanym i Ĺźal, Ĺźe niechybnie zakończę swój Ĺźywot na okoliczność końca świata, został mi zrekompensowany moĹźliwością przeĹźycia ostatnich chwil w sposób wyjątkowy, dotychczas niemoĹźliwy, nierealny, nieosiągalny.


Nie wiem jaki jest pisany koniec mieszkańcom zielonej planety. Atak obcej cywilizacji? Uderzenie asteroidy? Aktywność Słońca? Przebiegunowanie? Gwałtowne ocieplenie klimatu? Erupcja wulkanów? Pandemia chorób zakaĹşnych? Wojna nuklearna? KaĹźdy scenariusz jest dla nas kiepski i bez wątpienia tragiczny.

Każdemu świat kiedyś się kończy

Z drugiej jednak strony nie ma co rozdzierać szat – i tak kaĹźdy z nas kiedyś umrze. Daj BoĹźe, Ĺźeby udało się wyzionąć ducha w łóĹźku, we śnie, po wcześniejszym długim Ĺźyciu w zdrowiu, szczęściu i dostatku. Tylko Ĺźe Ĺźycie to nie koncert Ĺźyczeń i najczęściej umiera się w złym momencie i w sposób kosmicznie daleki od naszych nadziei o „przyjemnej” śmierci.

Czemu więc mam bać się globalnej katastrofy, która pozbawi mnie Ĺźycia? Czemu mam się bać tego bardziej niĹź „klasycznej” śmierci? Czy mniej tragiczne wydaje się to, Ĺźe przewrócę się niefortunnie na oblodzonym chodniku ze skutkiem śmiertelnym, Ĺźe zaatakuje mnie nieuleczalny nowotwór, Ĺźe pęknie nie wykryty wcześniej tętniak w mózgu, Ĺźe trafi mnie szlag w chwili wzburzenia lub złapie paraliĹźujący skurcz łydki na środku głębokiego jeziora? Śmierć to śmierć i doprawdy nie ma dla mnie znaczenia czy umrę sama czy wraz z kilkoma miliardami innych nieszczęśników.

A jeśli jednak koniec świata

Zakładając jednak, Ĺźe koniec świata będzie pierwszy, to chciałabym, aby ten moment okazał się podniosły, magiczny i przeĹźyty godnie. Sam fakt poĹźegnania z ziemskim padołem jest juĹź tragiczny, niech więc nie jest przynajmniej upadlający dla człowieka. Nie chciałabym, abyśmy musieli desperacko walczyć o jedzenie, aby ostatecznie i tak umrzeć z głodu lub pragnienia. Nie chciałabym umierać w męczarniach z powodu choroby popromiennej. Nie chciałabym po gigantycznym tsunami, które zalało wszystko jak okiem sięgnąć, dryfować na starych drzwiach, póki nie zginę z wycieńczenia. Nie chciałabym wiele dni beznadziejnie walczyć o Ĺźycie pod gruzami domu lub dusić się długo i skutecznie wulkanicznym pyłem.

Makabryczne scenariusze, prawda? Jest ich wszędzie pełno. Ludzie od zawsze roztaczali róĹźne wizje. Prorocy, mędrcy, naukowcy, duchowni, szaleńcy, artyści, pisarze i twórcy filmowi.

Melancholia

Czasem, gdy myślę o końcu świata, przypomina mi się ubiegłoroczny film „Melancholia”. Nie wydał mi się wyjątkowo wybitnym dziełem, choć pewnie mylę się, skoro został uznany przez Europejską Akademię Filmową za najlepszy europejski film 2011 roku. Połowa filmu była dość drętwa i dziwna a rozterki bohaterów nużące. Jednak pojawił się równieĹź wątek zbliĹźającej się do Ziemi planety, której do tej pory udawało się ukrywać przez miliony lat za Słońcem a teraz zbliĹźa się do nas. Początkowo fascynujące zjawisko astronomiczne obserwowane przez Ziemian, z upływem czasu okazało się dla nich wyrokiem śmierci.

Film wspaniale oddał emocje związane z oczekiwaniem na nieznane, a ostatecznie z nadchodzącą nieuchronną zagładą. To nie jest klasyczny film katastroficzny, w którym Świat dopada kataklizm, ludzie walczą o przetrwanie, tłumy w panice tratują się i padają jak muchy, aĹź w końcu zawsze jakiś amerykański (a jakĹźe!) śmiałek ratuje Ziemię przed jej marnym końcem. „Melancholia” to nie naszpikowany efektami specjalnymi komercyjny gniot z przewidywalnym finałem, wypruty z prawdziwych emocji lecz kameralny obraz ukazujący tragedię czterech osób, których dramat jest namacalny, realny, wiarygodny, spersonifikowany, a od końca Świata nie ma odwołania.

Film ten, mimo że początkowo mnie drażnił, dzięki swojej magii zapadł jednak w mojej pamięci a nawet duszy. Dlaczego? Bo właśnie takiego końca świata bym sobie życzyła, gdybym miała już wybierać. Chciałabym się do niego przygotować, zmierzyć się z moimi demonami i pogodzić z faktami. Chciałabym mieć przy sobie bliskie mi osoby, żeby przebrnąć przez to z nimi.

 

 

 

Wyzwolenie

Wracając pamięcią do „Melancholii”, widzę wspaniale zrealizowane sceny, w których moĹźna poczuć potęgę zbliĹźającej się planety, nie będącej juĹź jedynie odległym punktem na niebie lecz gigantyczną, przeraĹźającą a jednocześnie olśniewającą pięknością, która z załoĹźenia zniszczy wszystko co Ĺźywe. Potrafię sobie wyobrazić, co dzieje się w umyśle człowieka, gdy z jednej strony czuje juĹź oddech śmierci, jednak z drugiej strony ma poczucie wyjątkowości tej chwili – bo oto doświadcza czegoś, co nie było mu do tej pory dane poznać.

Ta kosmiczna pogromczyni jest zjawiskiem, którego nasz umysł nie jest w stanie ogarnąć. Czujemy się mali, bezradni i pogodzeni z faktem, Ĺźe nie jesteśmy pępkiem świata lecz pyłem, który za chwilę zostanie zdmuchnięty. I moĹźe juĹź nawet nie gniewamy się na Boga, los, przeznaczenie lecz poddajemy się temu z pełną świadomością. Zamiast rwać włosy, klnąć, lamentować lub leĹźeć w rowie w alkoholowym upojeniu, moĹźemy przyglądać się zaborczej planecie, która zbliĹźa się do nas, aby za moment pochłonąć nas bez reszty.

Takie emocje pozwoliłyby zapewne zająć umysł myślami innymi niĹź zwierzęcy strach przed śmiercią, pozwoliłyby, jakkolwiek głupio to zabrzmi, celebrować te chwile, unieść się na wyĹźszy poziom świadomości i pozwolić umrzeć godnie – jak rozumny, świadomy i juĹź wyzwolony od lęku człowiek a nie spanikowane, przeraĹźone zwierzę.

A póki co…

Oświadczam wszem i wobec, Ĺźe końca świata nie będzie. Jeszcze nie teraz. Nie będzie konfrontacji z obcą planetą ani innych wersji zagłady ludzkości. W zamian  proponuję, aby 21 grudnia obejrzeć wyĹźej wspomniany film, ot tak, Ĺźeby ocenić wizję Larsa von Triera i cieszyć się, Ĺźe nasz świat nadal istnieje. A gdy nadejdzie kolejny poranek, przywitamy z ulgą pierwszy dzień reszty naszego Ĺźycia.

 


separ