Na sportowo
Silesia (Sahara) Marathon
Autor: Ewa Inn, data dodania: 04-05-2012BaĹam siÄ tego biegu, oj jak ja siÄ go baĹam! UpaĹem straszyli nas meteorolodzy juĹź od wielu dni. Niektórzy wierzyli w zmianÄ pogody, ale ja czuĹam w koĹciach, Ĺźe da nam ona popaliÄ. I daĹa. DosĹownie. Ĺťar z nieba, zero chmur, wiatru jak na lekarstwo.
BiegĹam tylko 21 km. Nie miaĹam jeszcze odwagi na wiÄcej. Przed startem nie martwiĹam siÄ o kondycjÄ, bo juĹź nie raz biegĹam w poĹówce. MartwiĹam siÄ, Ĺźe nie dotrwam do koĹca przez tÄ pogodÄ.
Ale co tam, raz kozie ĹmierÄ! PocieszaĹam siÄ, Ĺźe skoro setki ludzi odwaĹźyĹo siÄ biec w ten upaĹ i dotrwajÄ
zapewne do mety, to i dla mnie musi to byÄ wykonalne. Od rana piĹam wszystko co mokre, tuĹź przed startem wyĹźĹopaĹam jeszcze butelkÄ Powerade. I tylko biadoliĹam bezgĹoĹnie: jak ja przeĹźyje bez picia 5 km? W czasie biegu w gorÄ
ce dni nic mi tak nie dokucza jak pragnienie, a gdy zazwyczaj dopadam picie na punkcie odĹźywczym, to pijÄ bez opamiÄtania, skrÄcajÄ
c siÄ potem z powodu kolki.
Siemianowice (bardzo) ĹlÄ
skie
Start! PoszĹy konie po betonie! TruchtaĹam spokojnie, Ĺźeby siĹ starczyĹo do samej mety. PrzemierzaĹam znajomÄ
trasÄ, którÄ
niedawno zaliczyĹam w Biegu Korfantego. DotarliĹmy do Siemianowic Ĺl. Przedziwna okolica. KtoĹ na forum pisaĹ, Ĺźe Ĺşle wspomina ten kawaĹek trasy, bo dzielnica byle jaka, bo ekipa szemrana, bo jakieĹ wyzwiska padaĹy z ust podchmielonych tubylców. A mnie siÄ tam szalenie podobaĹo. SĹuchawki miaĹam w uszach, wiec Ĺźadne bluzgi do mnie nie dotarĹy, za to widziaĹam wszÄdzie uĹmiechniÄte twarze mieszkaĹców, radoĹÄ dopingujÄ
cych prostych, szczerych ludzi, moĹźe i z maĹo reprezentacyjnej okolicy, ale jakĹźe w swojej prostocie fajnych. I te dzieciaczki, które co rusz staĹy na poboczu, wyciÄ
gajÄ
c otwarte dĹonie do przyklaĹniÄcia, lub zwiniÄte w przyjazne „ĹźóĹwiki”. Nie ominÄĹam obojÄtnie Ĺźadnej grupki, nie darowaĹam Ĺźadnego „ĹźóĹwika”, nie zabrakĹo mi uĹmiechu dla nikogo, mimo Ĺźe zmÄczenie juĹź dawaĹo siÄ we znaki. Kto wie, moĹźe nie jeden z tych skrzatów za dziesiÄÄ lat pobiegnie w kolejnej edycji Marathon Silesia?
Lepiej nosiÄ niĹź siÄ prosiÄ
WracajÄ
c do picia, którego braku tak panicznie siÄ baĹam, to stwierdziÄ muszÄ, Ĺźe jeszcze na Ĺźadnym biegu tak siÄ nie opiĹam. Do tej pory na punktach dostawaĹam 1/3 kubka napoju, w porywach ½ - piĹam szybko, wyrzucaĹam kubek i biegĹam dalej. A na S.M. niespodzianka. Nie mogĹam uwierzyÄ w swoje szczÄĹcie (panikary), gdy dali mi caĹÄ
butelkÄ wody! MogĹam spokojnie wypiÄ ile chcÄ, mogĹam siÄ schĹodziÄ od zewnÄ
trz i zostawiÄ sobie na potem, dawkujÄ
c Ĺyczki, dziÄki czemu nie ĹapaĹa mnie kolka. I tak od kroku do kroku dobiegaĹam do nastÄpnego punktu, a tam woda w kubeczku w gardĹo, a w dĹoĹ caĹa butelka Powerade. I znów co jakiĹ czas kilka Ĺyków niebieskiej ulgi i naprzód, aĹź do kolejnego punktu. Gdyby nie to, Ĺźe raczej siÄ spieszyĹam, to moĹźe bym nawet i popĹywaĹa w tych napojach.
Jedynym minusem posiadania przy sobie picia byĹa butelka, którÄ
ciÄ
gle musiaĹam dzierĹźyÄ w dĹoni. W kieszeĹ jÄ
wsadziĹam, ale za bardzo mi to przeszkadzaĹo. PomyĹlaĹam nawet, Ĺźe moĹźe wsunÄ za gumkÄ w spodenkach z tyĹu, ale szybko uznaĹam, Ĺźe gumka za luĹşna, wiÄc pewnie nie utrzyma bagaĹźu. Nie minÄĹo kilka minut, a biegacz przede mnÄ
, który najwyraĹşniej wpadĹ na ten sam pomysĹ, próbowaĹ wsunÄ
Ä w swoje gatki butelkÄ. BiegĹam za nim, obserwujÄ
c czy nasz wspólny, choÄ nie konsultowany pomysĹ, powiedzie siÄ. Cha! Nic z tego! Butelka konsekwentnie z pleców przesuwaĹa siÄ niĹźej, w miejsce, gdzie sĹoĹce nie dociera, za to temperatura mogĹaby znacznie ogrzaÄ i tak juĹź ciepĹy napój w butelce. Ĺťe o komforcie biegu juĹź nie wspomnÄ. No i biegliĹmy dalej z butelkami w dĹoniach.
Chorzów (bardzo) Stary
Tak, zaczÄĹy siÄ widoki zaiste industrialne. Z lewej strony jakieĹ wielkie zakĹady, czynne, a jakĹźe, doĹÄ nowoczesne, a jakĹźe. Za to po prawej widok nieziemski, równie straszny co piÄkny – ruiny jakiejĹ fabryki, wielkie, z cegĹy czerwonej, schowane w gĹebokiej zieleni drzew, straszyĹy i jednoczeĹnie intrygowaĹy. Nie mogĹam od tego widoku oderwaÄ oczu, i pomyĹlaĹam nawet, Ĺźe musze kiedyĹ tu wróciÄ i przyjrzeÄ siÄ temu na spokojnie. DziĹ czytaĹam krytykÄ wyboru trasy, gdzie powoĹywano siÄ wĹaĹnie na tÄ czÄĹÄ biegu. A dla mnie wĹaĹnie ten kawaĹek byĹ rewelacyjny! MoĹźe jestem trochÄ trzaĹniÄta, ale nic nie poradzÄ, Ĺźe i w brzydocie dostrzegam piÄkno, a w ruinach nie widzÄ tylko murów straszÄ
cych pustymi oczodoĹami, ale kawaĹek historii. Tak, zdecydowanie wrócÄ tam kiedyĹ.
A w Parku chĹodno nie od cieni drzew
I dotarĹam w koĹcu do Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku, gdzie kultura nie zawsze obowiÄ
zuje, a wypoczynek nie jest dla wszystkich. To co mnie uderzyĹo (majÄ
c jeszcze w pamiÄci ĹźyczliwoĹÄ prostych siemianowiczan), to chĹodny dystans spacerowiczów Parku. CzuĹam siÄ, jakbym nagle znalazĹa siÄ w pobliskim zoo, bynajmniej nie jako zwiedzajÄ
ca, lecz jak egzotyczne zwierze, któremu wszyscy siÄ przyglÄ
dajÄ
bacznie i z lekkÄ
rezerwÄ
. Taki wielkomiejski chĹód ludzi, którzy choÄ w tĹumie, to kaĹźdy schowany w swojej skorupie. Mimo ogromu mijanych twarzy, rzadko dostrzegaĹam uĹmiech, jeszcze rzadziej aplauz, gesty wsparcia dla tych wszystkich biedaków, którzy w ten nieziemski upaĹ popierniczali zlani siódmymi potami. Nie byĹo teĹź Ĺźadnej dzieciÄcej piÄ
stki zwiniÄtej na ksztaĹt „ĹźóĹwika”.
PoczuĹam siÄ jak jedna z tysiÄ
ca intruzów, którzy spacerowiczom burzÄ
rytuaĹ ĹwiÄ
tecznego wypoczynku. Na wysokoĹci kas zoo naszÄ
biegowÄ
alejkÄ przecinaĹa leniwym krokiem ĹpiÄ
ca Królewna z wózkiem. ZatrwoĹźony pan z obsĹugi machaĹ do niej zza taĹmy i krzyczaĹ: proszÄ zejĹÄ, ludzie przecieĹź biegnÄ
. A ona stanÄĹa na Ĺrodku spojrzaĹa lekcewaĹźÄ
co na nadbiegajÄ
cych ludzi, w tym i na mnie, przewróciĹa znamiennie oczami i zrobiĹa minÄ, która jest o wiele gorsza od rzekomego wykrzykiwania bluzgów przez pijaczków z Siemianowic. MyĹlÄ, Ĺźe dla wielu goĹci parku, byliĹmy upierdliwymi frajerami, którzy realizujÄ
swoje popieprzone hobby w niewĹaĹciwym miejscu i o niewĹaĹciwej porze.
Na szczÄĹcie blisko mety i na mecie byli juĹź tylko przecudni kibice, którzy czuli nasz ból, doceniali nasz wysiĹek, wspierali nas fantastycznie i zacierali niemiĹe wspomnienie o braku tolerancji „parkowiczów” wobec tych, którzy oĹmielajÄ
siÄ burzyÄ Ĺad na, wydawaĹoby siÄ, wyĹÄ
cznie ich terenie.
Nie tak caĹkiem ostatnia prosta
ZaliczyĹam ostatni punkt odĹźywczy, ĹyknÄĹam trochÄ wody i uradowana pomyĹlaĹam, Ĺźe to ostatnia prosta. Na wysokoĹci zoo uzmysĹowiĹam sobie, Ĺźe do poprawienia Ĺźyciówki pozostaĹo mi 5 minut! ZabraĹam tyĹek w troki i galopem, ze wszystich siĹ! Jak siÄ rozpÄdziĹam, tak szybko dostaĹam obuchem w Ĺeb, bo to jednak nie byĹa ostatnia prosta! Przede mnÄ
objawiĹa siÄ „agrafka” – trza byĹo odskoczyÄ sporo w bok, aĹź po betonowe foki. O nieeeee, oĹźeszkurdejasnacholeraĹźebytoszlagtrafiĹ! - tak przyjÄĹam tÄ niespodziankÄ. Trudno, Ĺźyciówka poszĹa siÄ pieprzyÄ, nie samymi sukcesami biegi stojÄ
. Przed samÄ
metÄ
resztkÄ
siĹ wyprzedziĹam jeszcze tylko (jako namiastka sukcesu) parÄ biegaczy, o którÄ
ocieraĹam siÄ na trasie od poczÄ
tku, potem ominÄĹam starszÄ
paniÄ
, która doĹÄ niefortunnie staĹa na trasie - spojrzaĹa na mój numer startowy i krzyknÄĹa: „Ewa, dajesz, tempo!” i juĹź byĹa upragniona Meta.
Alleluja!
DotarĹam. Nie umarĹam. I mimo tego piekielnego upaĹu muszÄ stwierdziÄ, Ĺźe diabeĹ nie okazaĹ siÄ taki straszny, jak go sobie malowaĹam. Tylko jedna myĹl wciÄ
Ĺź mnie martwi – czy bÄdÄ miaĹa kiedykolwiek tyle siĹy, odwagi i determinacji, Ĺźeby po przebiegniÄciu 21 kilometrów kontynuowaÄ bieg przez nastÄpne 21?