Dzisiaj jest sobota, 27.04.24, imieniny: Felicji, Teofila

Coś dla duszy

Dyjak rozszarpał mnie na strzępy!

Autor: Ewa Inn, data dodania: 14-02-2013 Dyjak rozszarpał mnie na strzępy!

Marek Dyjak studyjny to jak gorzka czekolada w sreberku, jak wytrawne wino w zakorkowanej butelce, jak bajeczne lody przez szybę cukierni, jak łzy na fotografii. Dyjak na Ĺźywo to słodycz gorzkiej czekolady, bukiet wytrawnego wina, bajeczny smak lodów, słona prawda łez.


Blisko, ach jak blisko

Zajęłam stolik na wprost sceny, tuĹź przed nią. Idealnie. Wiedziałam, Ĺźe będę blisko wykonawców, nic mi nie umknie. Czekałam spokojnie, acz z zaciekawieniem, nie przeczuwając tego co nastąpi. W końcu wyszli na scenę - Jerzy Małek (trąbka), Marek Tarnowski (cyja, piano), Michał Jaros (kontrabas), Arek Skolik (perkusja) i on, Marek Dyjak. Usiadł na wysokim drewnianym krześle. I zaczęło się! Cudowna gra na trąbce, w tle perkusja, kontrabas, klawisze. I śpiew. Ach, ten śpiew! Głos silny, ochrypły. Wszechogarniający.

A ja w tym czasie? Czuję jak od stóp, do góry, wyĹźej i wyĹźej, przez ramiona, skronie, skórę na głowie, centymetr po centymetrze, aĹź po jej czubek, wędruje po mnie dreszcz, wywołując efekt gęsiej skórki. Nie potrafię opanować napływających do oczu łez.

Koniec utworu, wokalista zapowiada następny, którego tytuł zwiastuje kolejną falę emocji, nad którymi nie umiem zapanować – „Ballada szpitalna”. I znów wspaniale nagłośniona sala wypełnia się zatrwaĹźającym dĹşwiękiem trąbki, pozostali instrumentaliści dołączają, a Marek Dyjak śpiewa.

Czasem umieram zupełnie i już
Szczególnie kiedy niedziela
Listonosz wódkę niesie mi do ust
Pisz do mnie, tylko się do mnie nie wybieraj
Szyby w oknach zarosły mi nocnym strachem
Pejzaż się łzami mymi nasyca

A ja siedzę, na wprost niego, tete a tete, i znów ten dreszcz wędrujący po całym ciele, aĹź po samą głowę i znów łzy, które szukają ujścia. Szlag! PrzecieĹź nie mogę tu ryczeć! Co się dzieje?! Po co tak blisko usiadłam? Czy ci ze sceny widzą jak oczy mi się szklą? Czy ludzie siedzący obok mnie, mogą zauwaĹźyć spływające po moich policzkach łzy? Czemu nie usiadłam gdzieś w ciemnym rogu sali?! Mogłabym spokojnie sobie nawet i szlochać. Niby to drapię się po twarzy i dyskretnie ocieram łzy. Przez chwilę wpatruję się w buty perkusisty, Ĺźeby zwrócić swoją uwagę na coś... mniej emocjonującego. Ale jak długo moĹźna skupiać się na obuwiu, gdy duszę wypełnia utwór, który nie jawi się jako banalnie odśpiewany tekst, lecz jako Ĺźywa opowieść o samym sobie, dramatyczna, autentyczna, wiarygodna.

Z nizin przyziemności – do Raju, do Piekła

Planowałam zrobić jakieś zdjęcia w czasie koncertu, zastanawiałam się, czekając na jego rozpoczęcie, czy mi się to uda, czy będzie dobre światło, czy będą warunki. AleĹź to było przyziemne i płytkie. Zrozumiałam to dość szybko -  gdy drążyły mi mózg przejmujące teksty piosenek, a drĹźenie ochrypłego głosu solisty wypełniało moje trzewia.

Gdy pukałem
Zamykano wszystkie bramy
Gdy waliłem
Ryglowano wszystkie drzwi

I mówili
Nie powinien między nami
Nie powinien między nami
Taki człowiek żyć

Jakie zdjęcia to ja chciałam robić? Po co mi ten aparat? Trzniam to! JuĹź nie miałam ochoty na nic, tylko słuchać chciałam, wtapiać się w muzykę, w kapitalne dĹşwięki trąbki, w magiczne brzmienie kontrabasu, w cudowną grę na perkusji, w mistrzowskie wykonanie długich, przyprawiających o zawrót głowy solówek na akordeonie! JuĹź tylko chciałam przyglądać się plastycznej twarzy tego niesamowitego faceta na wysokim drewnianym krześle, która w połączeniu z drapieĹźnym głosem robiła piorunujące wraĹźenie. Co za głos! Co za dĹşwięki! Co za wykonanie! Marek Dyjak z ogromną łatwością znajduje się zarówno w niskiej tonacji jak i w wysokiej. Przy tej  pierwszej intryguje, przy drugiej wstrząsa, zwłaszcza gdy jego śpiew ociera się niemal o krzyk - dramatyczny, ekspresyjny, miaĹźdżący słuchacza!

Dyjak, szelma!

I tak utwór za utworem, raz nostalgicznie, raz dynamicznie, raz szybko, raz wolno, raz kołysząc, raz porywając i tak wciąż i wciąż – nowe emocje, karuzela doznań.

Już nic nie było dla mnie ważne, zapomniałam o Bożym świecie, zapomniałam kim jestem, jak się nazywałam też nie było ważne. Nie przyszłam na koncert, ja byłam koncertem. Nie przyszłam słuchać muzyki, ja byłam muzyką. Nie oczekiwałam już emocji, ja nimi byłam!

Dyjak, szelma, wie dobrze co robi ze słuchaczami na koncertach. Wie, jaką moc posiada. Wie, Ĺźe potrafi hipnotyzować, wbić w fotel, przejechać się jak walec po duszy odbiorcy, sponiewierać go emocjonalnie, wstrząsnąć, zaserwować ostrą jazdę – najpierw spokojnie, z górki, aby zaraz potem wystrzelić w Kosmos, potem ściągnąć na Ziemię, przytulić, ukoić... a juĹź po chwili znów i znów, od nowa, i góra i dół!

Finisz

Koniec koncertu, burza oklasków na stojąco, dwa bisy i ten ujmujący pokłon Marka Dyjaka ze złoĹźonymi dłońmi - w geście pokory, podziękowania, wdzięczności.

Póki co, wciąż tkwią we mnie wysłuchane utwory. Powbijane w umysł niczym kawałeczki rozbitego szkła. Takich emocji się nie zapomina. Takich emocji nie moĹźna sobie szczędzić. Takie emocje bardzo szybko uzaleĹźniają. Będę więc z niecierpliwością czekać na kolejny koncert, Marku Dyjaku, szelmo.

***

Koncert odbył się 8 lutego 2012 w katowickim Kinoteatrze Rialto.


separ